Czy Rosjanie z prowincji dowiedzą się o buncie swoich rodaków w ośrodkach stołecznych?
Jak trudno będzie dotrzeć z informacją o walce rosyjskiej opozycji z władzami na Kremlu pokazuje dobrze przypadek Samary.
Samara to ponad milionowe miasto nad Wołgą, w warunkach rosyjskich – dość prowincjonalne. 10 grudnia, tak jak w osiemdziesięciu innych miastach Federacji Rosyjskiej, ma się tam odbyć demonstracja przeciwko sfałszowaniu wyborów przez Kreml. Jednym z głównych celów mobilizacji lokalnych oddziałów partii opozycyjnych jest poinformowanie mieszkańców prowincjonalnych ośrodków o wydarzeniach w Moskwie i Petersburgu. Niestety, oficjalne media rosyjskie zakłamują obraz rzeczywistości i nie przekazują wiadomości o próbach marszu na Dumę Państwową w Moskwie i budynki władz lokalnych w Petersburgu, które przez opozycję określane są jako największe demonstracje antyrządowe od czasów kryzysu konstytucyjnego z października 1993 r. (nazywanego niekiedy Drugą Rewolucją Październikową).
Opozycjoniści z Samary wystąpili do władz miasta z wnioskiem o zorganizowanie demonstracji na jednym z głównych placów miasta. Jednak samarskie merostwo postanowiło wziąć przykład z moskiewskiego i nie wyraziło zgody na przeprowadzenie manifestacji w centrum miasta. Oficjalnym powodem jest… instalacja „miasteczka z lodu” oraz dekoracji noworocznych. Co więcej, władze utrzymują, że nikt nie prosił o zgodę na demonstrację 10 grudnia. „Otrzymaliśmy wnioski o pozwolenie na organizację pikiet od 11 do 17 grudnia oraz mityngu 18 grudnia. Nie mogliśmy wyrazić zgody na te działania” – stwierdził przedstawiciel samarskiego merostwa. Ostrzegł również, że „wystarczy jeden transparent, a władze uznają to za pikietę, wystarczy jeden głośnik, a uznamy to za demonstrację” i wtedy policja będzie mogła podjąć „odpowiednie” działania.
Na portalach społecznościowych chęć wzięcia udziału w demonstracji 10 grudnia w Samarze zgłosiło prawie cztery tysiące osób. Byłaby to największa manifestacja w tym mieście od wielu lat.
Źródło: kasparov.ru
(BC)