„Eurocentryczna debata”? – komentarz prof. Jana Prokopa do ostatniego numeru Arcanów
Temat istotnie fascynujący. Zalew kontrkultury zaczął się w USA (przez Adorno i Horkheimera) krytyką autorytetu OJCA narzucającego synom protestancki etos pracy w wersji „z pucybuta milionerem”. Tj. każdy winien, chce czy nie chce, pochwalić się własną succes-story. Przymus bogacenia się zakwestionuje hippiesowska counter-culture począwszy od Salingera (The Catcher In the Rye) z hasłem „rób swoje” (do your thing), co skończy się paryskim (anarchicznym)„zabrania się zabraniać? Jedno przegięcie wywołuje drugie? Ale sęk w czym innym. Dyskutanci szukają winnych. I znajdują w najpierw w tamtych „frankfurckich” marxistach, emigrujących do USA, a potem w Gramscim, który wzywał do przebudowy świadomości, co zaowocowało dziś europejską „polityczną poprawnością”. W sumie kryzys totalny, rozbrojenie Europy, w jego ramach mieściłby się i Vaticanum Secundum i ekumenizm Jana Pawła II i szyderstwa Houellebecqa? Co może nas ratować? Powrót do narodowych korzeni? Powrót do tradycyjnego, przedpoborowego chrześcijaństwa jako narzędzia umacniania narodowej krzepy? Umacniania narodowej tożsamości w starciu z agresywnym islamem (imigranci!)? Kłopot jednak w tym, że ci (jakże inteligentni) dyskutanci nie widzą zupełnie kontekstu, w jaki wchodzimy dzisiaj, terzo millenio adveniente. W III tysiącleciu, gdy świat nie da się już podzielić na cywilizowane rejony (Europa) i dzikie pola zaraz za płotem. Dzikie pola, których możemy nie widzieć, zamknąwszy oczy. To zamykanie oczu, na wymiar globalny, na wymiar Rodziny Ludzkiej, do której i my i ONI TEŻ należą… na to, że razem przeżyjemy, albo razem pójdziemy na dno… Ta, powtarzam, szczególna (eurocentryczna?) krótkowzroczność – zdumiewa…